Święty Ignacy Loyola - formator formatorów
|
||
Udając się w drogę do Loreto
nie bardzo wiedziałem, co mnie tam czeka. Sama nazwa - Loreto - nie wiele mi
jeszcze mówiła, nie kojarzyłem jej nawet ze znaną przecież Litanią
loretańska. Ale byłem przekonany o jednym, tam wydarzy się coś
specjalnego dla mnie i dla wielu młodych ludzi, którzy tak jak ja podjęli
pielgrzymkę w kierunku Loreto. Moje refleksje mające może
charakter świadectwa, są zapisem mojego "dziennika pokładowego".
Nie chcę pisać wielkich poematów i elaboratów na temat tych dni, ale chcę mówić
o tym, co przeżyłem i co się tam wydarzyło dla mnie.
6 września 1995. Dziś przybyłem do Loreto. Na
stacji spotkałem moich współbraci. Poczułem się wiec raźniej, bardziej u
siebie. Z wielkimi plecakami udajemy się w kierunku Bazyliki. Jakiś kierowca
oferuje nam podwiezienie, ale są bardziej potrzebujący, wiec odmawiamy.
Zasapani docieramy na plac przed Sanktuarium, gdzie czekają na nas inni współbracia.
Witamy się serdecznie po dwumiesięcznym niewidzeniu się. Czekając na samochód
wchodzę na chwile modlitwy do Sanktuarium. Nie ma tu cudownego obrazu
Maryi, a figurka "Czarnej Madonny" pochodzi z późniejszego okresu. W
centrum Sanktuarium jest DOM, nazaretański dom Maryi. Tradycja mówi, ze pod
koniec XIII wieku, w czasie wypraw krzyżowych aniołowie przenieśli dom Maryi
z Nazaretu do Włoch. A wiec przyszedłem do domu, do domu Maryi. Podczas tej krótkiej
modlitwy i rozglądania się po Sanktuarium poczułem się jak u siebie. Czyżby
dom Maryi był tez moim domem. Czyżbym przybył do swojego domu? Wieczorem docieramy do
namiotowego miasteczka. Widok imponujący: 200 dziesięcioosobowych wojskowych
namiotów. Wielkie reflektory oświetlające pole namiotowe i ubikacje chemiczne
będą chyba jedynymi oznakami końca XX wieku. Szybko idę spać. Wystarczy na
dziś wrażeń.
7 września 1995. Mimo wszystko przy dziennym świetle
można zobaczyć o wiele więcej. Na szczęście nie zobaczyłem tylko wody w
namiocie, ale twarze moich przyjaciół, za którymi trochę się stęskniłem. Otrzymujemy pierwsze rozkazy.
Jesteśmy przecież porządkowymi i mieszkamy w wojskowych namiotach, wiec chyba
dobrze jest przejąć wojskowe słownictwo. Cała chmara (jest nas na razie ok.
1000) idziemy na plac, na którym odbędzie się spotkanie z Papieżem.
Policjanci skrupulatnie sprawdzają przepustki, aby nikt nieupoważniony nie
wszedł do strefy bezpieczeństwa. Wspaniały widok przypominający
teatr grecki: amfiteatralne ukształtowanie widowni (w tym wypadku na ok. 300
tys. osób) i scena, za która rozprzestrzenia się błękitne morze. Zamykam
oczy, aby wyobrazić sobie, jak będzie wyglądało to miejsce za dwa dni.
Jestem głęboko poruszony. Okazało się, ze pracy dla nas
nie ma, wiec wszyscy wróciliśmy do obozu. Wieczorem sprawujemy
Eucharystie. Modlimy się w intencji ofiar wypadku polskiego autokaru, który
zmierzał do Loreto: dwie osoby zginęły, ponad dwadzieścia jest rannych.
8 września 1995. Dziś pobudka o 4.30. Jest
jeszcze ciemno, gdy wyruszmy do Loreto, do Sanktuarium Domu Maryi. Pielgrzymka
jest wpisana w program pobytu młodych w Loreto. W czasie, gdy wszyscy będą
pielgrzymować, my będziemy na naszych posterunkach, wiec pielgrzymujemy dziś.
Ponad godzinny marsz wypełniony modlitwa i śpiewem odbywamy w promieniach
wschodzącego słońca. W Sanktuarium czeka na nas kard. Eduardo Pieronio - główny
organizator spotkań młodych w Papieżem. Uczestniczymy we mszy św. Kardynał
mówi o prawdziwym pielgrzymowaniu, które wyraża się w prostocie serca, w
modlitwie i nawróceniu, które dokonuje się poprzez spotkanie z Panem i braćmi.
Ukazuje nam na mowo postać Maryi, Gwiazdy Nadziei. Jej to zawierzamy wszystkich
ludzi, których Bóg chce zjednoczyć swoja miłością. Do wieczora obijam się i raczej
spędzam czas na pogaduszkach. Trwałoby to dalej, gdyby nie deszcze, a raczej
ulewa z silnym wiatrem przechodząca w burze, która spadla tak nagle. Przed
strugami deszczu chronimy się w namiocie, ale burza jest tak potężna, ze
namiot nie okazuje się dobrym schronieniem i o mało co nie został zdmuchnięty
przez silny wiatr. Na zmianę podpieramy maszty namiotu stojąc po kostki w
wodzie. Atmosfera przypominała paniczne zachowania w czasie kataklizmu. Prawie
wszyscy się pokłócili, gdyż każdy miał swoja wizje ratowania namiotu.
Jeden ratował przed zmoczeniem swoje rzeczy, inny kopal rowy odwadniające,
wreszcie inny inicjował modlitwę. Cały obóz został postawiony na terenie
gliniastym i już niewielka ilość deszczu powodowała obluzowanie się lin i
masztów. Ustanie deszczu w cale nie zapowiadało końca naszych nieszczęść,
gdyż cały obóz pokryła warstwa strasznego błota, w którym taplaliśmy się
do późnych godzin nocnych.
9 września 1995. Z samego rana udaje się wraz z
innymi porządkowymi (ok. 30 osób) do miejscowości oddalonej 10 km od Loreto.
Tworzymy jedna z ośmiu ekip przyjmujących przybywających na spotkanie. Ja mam
pomagać kapłanowi w prowadzeniu modlitwy rozpoczynającej pielgrzymowanie.
Przybyli tu Włosi, Francuzi, Albańczycy, Rumuni, Rosjanie. W wolnej chwili
porządkowi grają w piłkę, a ja oczyszczam moje spodnie i buty z grubej
warstwy błota. W południe sprawujemy Eucharystie, a później spożywamy wspólny
posiłek, dzieląc się tym co mamy. Czas oczekiwania na dalsze dyspozycje wypełnia
śpiew i rozmowy. Po południu wracamy do Loreto.
18.00 Docieramy na miejsce spotkania z
Papieżem. Wielka masa ludzi! Spokój i oczekiwanie! Pomiędzy śpiącymi i
czuwającymi pielgrzymami docieramy do naszego sektoru. Mamy stać przy ołtarzu,
co napawa nas wielkim entuzjazmem i redukuje nasze zmęczenie. Ale bardzo szybko
okazało się, ze będziemy stać bardzo daleko. Na razie czekamy na dyspozycje.
Przechodząc wśród rożnych grup udziela mi się ich entuzjazm, radość i
odwaga. Zaczepiam grupy z Polski, Wymieniamy pierwsze spostrzeżenia. Nieopodal
zespół folklorystyczny z Podhala zaprasza do tańca. Korzystam z okazji, aby
zatańczyć z piękną góralką, a przy okazji porozmawiać w ojczystym języku.
19.00 Przyszły rozkazy. W czasie połączenia
telewizyjnego z Sarajewem utworzymy ze zniczy ogromny krzyż jako wyraz naszej
solidarności. Jestem bardzo przejęty - jako jeden Polak zapale znicz, który
utworzy ogromny krzyż wyrażający nasze wspólne wołanie z Ojcem Świętym:
"Jesteśmy z Wami".
20.00 Przyjeżdża Papież. Tłum
biega tu i tam, aby być jak najbliżej. Jestem blisko. Jestem wzruszony. Tłum
wiwatuje, skanduje. Wielki entuzjazm. Młodzi plączą ze wzruszenia. Następnie ustawiamy się w
kształt krzyża wzdłuż trasy przejazdu Papieża. Stoję na samym skraju,
gdzie nic nie widać i prawie nic nie słychać, ale czuwam. I wreszcie połączenie
z Sarajewem. Zapalam mój znicz. To moja cząstka w tworzeniu tego spotkania. W
sumie nie uzyskujemy zamierzonego efektu, gdyż znicze są ustawione w dużym
dystansie. Ale to nie jest ważne. Ważna jest nasza postawa solidarności. Po chwili jestem wzywany do
polowego szpitala, aby pomoc w tłumaczeniu. Gdy wracam, Papież już odjeżdża.
Znów stoję blisko Niego. Macham Mu na pożegnanie i dziękuję za Jego obecność
wśród nas. Po północy opuszczam plac.
Inni porządkowi zostają tu aż do rana.
|