Teksty

Święty Franciszek Ksawery - ewangelizator nowej ewangelizacji

Ignacy Loyola - formator formatorów

Pielgrzymka młodych Europy- Loteto 1995 - cz. I

Pielgrzymka młodych Europy- Loteto 1995 - cz. II

Śpiewająca skała

Lourdes - miejsce nadziei

Czuwanie

San Giovanni Rotondo

Palermo - specer uliczkami miasta

Ilie

Czym jest Odnowa Charyzmatyczna?

Odnowa w Duchu Świętym we Włoszech

Opis Zesłania Ducha Świętego w Dziejach Apostolskich i jego przesłanie

Słowo życia

Pan jest Pasterzem moim

 

 

Święty Ignacy Loyola - formator formatorów

 

 

Udając się w drogę do Loreto nie bardzo wiedziałem, co mnie tam czeka. Sama nazwa - Loreto - nie wiele mi jeszcze mówiła, nie kojarzyłem jej nawet ze znaną przecież Litanią loretańska. Ale byłem przekonany o jednym, tam wydarzy się coś specjalnego dla mnie i dla wielu młodych ludzi, którzy tak jak ja podjęli pielgrzymkę w kierunku Loreto.

Moje refleksje mające może charakter świadectwa, są zapisem mojego "dziennika pokładowego". Nie chcę pisać wielkich poematów i elaboratów na temat tych dni, ale chcę mówić o tym, co przeżyłem i co się tam wydarzyło dla mnie.

 

6 września 1995.

Dziś przybyłem do Loreto. Na stacji spotkałem moich współbraci. Poczułem się wiec raźniej, bardziej u siebie. Z wielkimi plecakami udajemy się w kierunku Bazyliki. Jakiś kierowca oferuje nam podwiezienie, ale są bardziej potrzebujący, wiec odmawiamy. Zasapani docieramy na plac przed Sanktuarium, gdzie czekają na nas inni współbracia. Witamy się serdecznie po dwumiesięcznym niewidzeniu się. Czekając na samochód wchodzę na chwile modlitwy do Sanktuarium.

Nie ma tu cudownego obrazu Maryi, a figurka "Czarnej Madonny" pochodzi z późniejszego okresu. W centrum Sanktuarium jest DOM, nazaretański dom Maryi. Tradycja mówi, ze pod koniec XIII wieku, w czasie wypraw krzyżowych aniołowie przenieśli dom Maryi z Nazaretu do Włoch. A wiec przyszedłem do domu, do domu Maryi. Podczas tej krótkiej modlitwy i rozglądania się po Sanktuarium poczułem się jak u siebie. Czyżby dom Maryi był tez moim domem. Czyżbym przybył do swojego domu?

Wieczorem docieramy do namiotowego miasteczka. Widok imponujący: 200 dziesięcioosobowych wojskowych namiotów. Wielkie reflektory oświetlające pole namiotowe i ubikacje chemiczne będą chyba jedynymi oznakami końca XX wieku. Szybko idę spać. Wystarczy na dziś wrażeń.

 

7 września 1995.

Mimo wszystko przy dziennym świetle można zobaczyć o wiele więcej. Na szczęście nie zobaczyłem tylko wody w namiocie, ale twarze moich przyjaciół, za którymi trochę się stęskniłem.

Otrzymujemy pierwsze rozkazy. Jesteśmy przecież porządkowymi i mieszkamy w wojskowych namiotach, wiec chyba dobrze jest przejąć wojskowe słownictwo. Cała chmara (jest nas na razie ok. 1000) idziemy na plac, na którym odbędzie się spotkanie z Papieżem. Policjanci skrupulatnie sprawdzają przepustki, aby nikt nieupoważniony nie wszedł do strefy bezpieczeństwa.

Wspaniały widok przypominający teatr grecki: amfiteatralne ukształtowanie widowni (w tym wypadku na ok. 300 tys. osób) i scena, za która rozprzestrzenia się błękitne morze. Zamykam oczy, aby wyobrazić sobie, jak będzie wyglądało to miejsce za dwa dni. Jestem głęboko poruszony.

Okazało się, ze pracy dla nas nie ma, wiec wszyscy wróciliśmy do obozu.

Wieczorem sprawujemy Eucharystie. Modlimy się w intencji ofiar wypadku polskiego autokaru, który zmierzał do Loreto: dwie osoby zginęły, ponad dwadzieścia jest rannych.

 

8 września 1995.

Dziś pobudka o 4.30. Jest jeszcze ciemno, gdy wyruszmy do Loreto, do Sanktuarium Domu Maryi. Pielgrzymka jest wpisana w program pobytu młodych w Loreto. W czasie, gdy wszyscy będą pielgrzymować, my będziemy na naszych posterunkach, wiec pielgrzymujemy dziś. Ponad godzinny marsz wypełniony modlitwa i śpiewem odbywamy w promieniach wschodzącego słońca. W Sanktuarium czeka na nas kard. Eduardo Pieronio - główny organizator spotkań młodych w Papieżem. Uczestniczymy we mszy św. Kardynał mówi o prawdziwym pielgrzymowaniu, które wyraża się w prostocie serca, w modlitwie i nawróceniu, które dokonuje się poprzez spotkanie z Panem i braćmi. Ukazuje nam na mowo postać Maryi, Gwiazdy Nadziei. Jej to zawierzamy wszystkich ludzi, których Bóg chce zjednoczyć swoja miłością.

Do wieczora obijam się i raczej spędzam czas na pogaduszkach. Trwałoby to dalej, gdyby nie deszcze, a raczej ulewa z silnym wiatrem przechodząca w burze, która spadla tak nagle. Przed strugami deszczu chronimy się w namiocie, ale burza jest tak potężna, ze namiot nie okazuje się dobrym schronieniem i o mało co nie został zdmuchnięty przez silny wiatr. Na zmianę podpieramy maszty namiotu stojąc po kostki w wodzie. Atmosfera przypominała paniczne zachowania w czasie kataklizmu. Prawie wszyscy się pokłócili, gdyż każdy miał swoja wizje ratowania namiotu. Jeden ratował przed zmoczeniem swoje rzeczy, inny kopal rowy odwadniające, wreszcie inny inicjował modlitwę. Cały obóz został postawiony na terenie gliniastym i już niewielka ilość deszczu powodowała obluzowanie się lin i masztów. Ustanie deszczu w cale nie zapowiadało końca naszych nieszczęść, gdyż cały obóz pokryła warstwa strasznego błota, w którym taplaliśmy się do późnych godzin nocnych.

 

9 września 1995.

Z samego rana udaje się wraz z innymi porządkowymi (ok. 30 osób) do miejscowości oddalonej 10 km od Loreto. Tworzymy jedna z ośmiu ekip przyjmujących przybywających na spotkanie. Ja mam pomagać kapłanowi w prowadzeniu modlitwy rozpoczynającej pielgrzymowanie. Przybyli tu Włosi, Francuzi, Albańczycy, Rumuni, Rosjanie. W wolnej chwili porządkowi grają w piłkę, a ja oczyszczam moje spodnie i buty z grubej warstwy błota. W południe sprawujemy Eucharystie, a później spożywamy wspólny posiłek, dzieląc się tym co mamy. Czas oczekiwania na dalsze dyspozycje wypełnia śpiew i rozmowy. Po południu wracamy do Loreto.

18.00

Docieramy na miejsce spotkania z Papieżem. Wielka masa ludzi! Spokój i oczekiwanie! Pomiędzy śpiącymi i czuwającymi pielgrzymami docieramy do naszego sektoru. Mamy stać przy ołtarzu, co napawa nas wielkim entuzjazmem i redukuje nasze zmęczenie. Ale bardzo szybko okazało się, ze będziemy stać bardzo daleko. Na razie czekamy na dyspozycje. Przechodząc wśród rożnych grup udziela mi się ich entuzjazm, radość i odwaga. Zaczepiam grupy z Polski, Wymieniamy pierwsze spostrzeżenia. Nieopodal zespół folklorystyczny z Podhala zaprasza do tańca. Korzystam z okazji, aby zatańczyć z piękną góralką, a przy okazji porozmawiać w ojczystym języku.

19.00

Przyszły rozkazy. W czasie połączenia telewizyjnego z Sarajewem utworzymy ze zniczy ogromny krzyż jako wyraz naszej solidarności. Jestem bardzo przejęty - jako jeden Polak zapale znicz, który utworzy ogromny krzyż wyrażający nasze wspólne wołanie z Ojcem Świętym: "Jesteśmy z Wami".

20.00

Przyjeżdża Papież. Tłum biega tu i tam, aby być jak najbliżej. Jestem blisko. Jestem wzruszony. Tłum wiwatuje, skanduje. Wielki entuzjazm. Młodzi plączą ze wzruszenia.

Następnie ustawiamy się w kształt krzyża wzdłuż trasy przejazdu Papieża. Stoję na samym skraju, gdzie nic nie widać i prawie nic nie słychać, ale czuwam. I wreszcie połączenie z Sarajewem. Zapalam mój znicz. To moja cząstka w tworzeniu tego spotkania. W sumie nie uzyskujemy zamierzonego efektu, gdyż znicze są ustawione w dużym dystansie. Ale to nie jest ważne. Ważna jest nasza postawa solidarności.

Po chwili jestem wzywany do polowego szpitala, aby pomoc w tłumaczeniu. Gdy wracam, Papież już odjeżdża. Znów stoję blisko Niego. Macham Mu na pożegnanie i dziękuję za Jego obecność wśród nas.

Po północy opuszczam plac. Inni porządkowi zostają tu aż do rana.