Lourdes - miejsce nadziei
Moje wakacyjne szlaki zaprowadziły mnie do Lourdes. Ta mała mieścina położona u stóp Pirenejów przyciąga co roku miliony pielgrzymów i turystów nie ze względu na malownicze widoki, oszołamiające kościoły gotyckie, czy na zdrowotny klimat. I żeby nie cudowne wydarzenia z XIX wieku, nikt by jej nie zauważył na mapie Francji.
W 1858 roku na przełomie lutego i lipca Matka Boża objawiała się ubogiej pasterce o imieniu Bernadetta Soubirous.
Bernadetta pochodziła z biednej wieśniaczej rodziny. Nie umiała pisać ani czytać, a mówiła tylko w regionalnym dialekcie. Pewnego dnia zbierając chrust wraz dwoma innymi dziewczynkami usłyszała szum. Automatycznie popatrzyła na drzewa, ale nie zauważyła, aby wiatr poruszał liśćmi i konarami. Spojrzała więc na pobliską grotę i zobaczyła pewną Panią ubraną w świetliste szaty koloru białego i niebieskiego. Z przerażenia zakryła oczy i szybkim ruchem ręki wyciągnęła z kieszeni różaniec. Chciała uczynić znak krzyża, ale nie mogła poruszyć ręką. Dopiero kiedy Pani uczyniła znak krzyża, także Bernadetta drżącą ręką uczyniła to samo. Zaczęła odmawiać różaniec, i także Pani przerzucała paciorki różańca, ale nie poruszała ustami. Objawienie skończyło się. Zaniepokojona pasterka chciała skonfrontować swoje doświadczenie z obecnymi razem z nią dziewczynkami, ale one nic nie widziały poza dziwnym jej zachowaniem.
Objawienia powtarzają się, ale dopiero za trzecim razem Pani przemówiła, prosząc, aby kapłani zbudowali na tym miejscu kaplicę.
Bernadetta udała się więc do swojego proboszcza, aby powtórzyć prośbę Maryi. Niedowierzając jednak, proboszcz polecił, aby pasterka zapytała się o imię objawiającej się rzekomo Pani. Niebawem dziewczynka powróciła mówiąc: "Ona nazywa się Niepokalane Poczęcie". Proboszcz aż oniemiał. Wiedział, że dziewczynka nie mogła sama tego wymyślić.
Następnie na prośbę Maryi Bernadetta dotyka skały i na jej oczach wytryska źródełko. Woda czysta i cudowna.
Dziś Lourdes to wielkie sanktuarium maryjne i jedna z większych atrakcji turystycznych: 350 hoteli (w większości noszą bardzo pobożne nazwy), 400 tys. miejsc noclegowych, 600 sklepów, z czego 80% z dewocjonaliami. Na marginesie warto dodać, że Francja nie nadąża produkować dewocjonalii i jest zmuszona do importowania ich nawet z Chin. Rocznie miasto przynosi 2,5 miliarda franków dochodu.
Przyjeżdżając do Lourdes obawiałem się, że właśnie zobaczę wielki przemysł turystyczny, kiczowate dewocjonalia, hałas i tysiące turystów. I takie było moje pierwszy wrażenie w drodze do Sanktuarium. Ale gdy przekroczyłem bramę odczułem wielki spokój, skupienie mimo obecności tłumów pielgrzymów. Właśnie rozpoczynała się procesja eucharystyczna z indywidualnym błogosławieństwem chorych. Setki chorych z wielką powagą było wpatrzonych w Najświętszy Sakrament. Bo Lourdes, to miejsce nadziei, nadziei na odzyskanie zdrowia fizycznego, nadziei na znalezienie sensu życia, nadziei na trudne dni.
Jak wszyscy, pierwsze kroki skierowałem do groty - miejsca objawień. Stojąc w długiej kolejce przyglądałem się stojącym obok mnie osobom: byli chorzy, niedołężni, płaczące dzieci, całe rodziny, osoby upośledzone umysłowo, siostry zakonne, księża. W skupieniu, gęsiego przechodziliśmy przez grotę. Wielu z namaszczeniem dotykało skały. W głębi groty widać było małe źródełko z cudowną wodą. Nad grotą ustawiono potężną figurę Matki Bożej, a nad głowami zawieszono siedem kul. Dawniej wisiało ich tu więcej, ale pozostawiono tylko siedem. Może, aby liczba ta symbolizowała wszystkie uzdrowienia, a może, aby podkreślić, że uzdrowienia fizyczne nie mogą przysłonić tych wewnętrznych.
Odchodzą, aby zająć miejsce przed grotą, gdzie przez cały dzień zbierają się pielgrzymi na modlitwę. Wielu trzyma w ręku różaniec. Dołączam się do tej wspólnoty wiary. W sercu czuję głęboki pokój. Jestem pełen nadziei.
Lourdes to także miejsce młodych. Przez cały rok przybywa tu ich tysiące. Jedni jako pielgrzymi, inni jako ochotnicy. Ci właśnie ochotnicy przybywający z całego świata wzbudzili we mnie podziw i szacunek. Przybywają tu z roku na rok, pokrywają koszty swojego pobytu i oddają się bezinteresownej posłudze wobec chorych, organizując miejsca dla przybywających tu pielgrzymów, pilnując porządku. Ale ci młodzi ludzie nie tylko pracują, ale dzielą się z innymi swoim doświadczeniem wiary.
Późnym wieczorem uczestniczyłem we mszy św. zorganizowanej właśnie przez grupę młodych ochotników. Msza nie tylko była dobrze przygotowana, grupa muzyczna dobrze śpiewała, ale dzięki ich otwartości serca stała się głębokim doświadczeniem wiary. Od razu wszyscy obecni stworzyli prawdziwą wspólnotę modlitwy. Proste symbole pomogły doświadczyć nieogarnioną głębię Eucharystii.
Prawie o północy wracałem do obozu dla młodych, gdzie nocowałem. Ale nie chciało mi się spać. W uszach brzmiały mi jeszcze słowa śpiewanej podczas mszy pieśni: "Nauczycielu, gdzie mieszkasz?" (J 1,38). Słowa te stały się też moim pytaniem i moim pragnieniem, aby na nowo zamieszkać z Jezusem.
Opuszczałem Lourdes prawie o świcie następnego dnia, aby kontynuować wakacyjną wędrówkę. Miasto jeszcze spało, ale nadzieja w moim sercu rozbudziła się.
Andrzej BATORSKI SJ