Kard. Carlo Maria MartiniRachunek sumienia |
Odczytajmy
na początek kartę z Wyznań
św. Augustyna: „Przyjmij te wyznania, ofiarę, jaką składają moje usta
Tobie, który je stworzyłeś i skłoniłeś do tego, by sławiły imię Twoje. (...)
Ten, kto spowiada się Tobie, nie powiadamia Ciebie o tym, co w nim się dzieje.
Oczy Twe bowiem przenikają serce zamknięte. Człowiek może się opancerzyć
twardością, ale niczym to jest dla Twojej ręki, która, jeśli chcesz, może każdy
pancerz skruszyć – albo dla okazania miłosierdzia, albo dla wymierzenia kary.
Nikt nie zdoła się osłonić przed żarem Twym. Niechaj ma dusza, sławiąc Cię,
okaże tym swą miłość. Niechaj sławi Ciebie, dając świadectwo o czynach Twego
miłosierdzia. Ani na chwilę nie przestaje Ciebie wielbić całe Twoje stworzenie.
(...) Nasze dusze bowiem, gdy omdlewają w znużeniu, wspierają się na rzeczach,
które stworzyłeś, aby podźwignąć się ku Tobie, który je tak cudownie stworzyłeś
– a tam, u Ciebie, jest prawdziwe odetchnienie i prawdziwa moc” (Św. Augustyn, Wyznania, Warszawa 1978, s.
68.).
Słowa te każą nam zastanowić się nad rachunkiem sumienia, który literatura duchowa i praktyka religijna zdają się zaniedbywać. Czytałem ostatnio artykuł na ten temat. Autor twierdził, że rachunek sumienia jako pierwsza z praktyk religijnych odpada, kiedy życie wewnętrzne słabnie. Jaka jest tego przyczyna? Bez wątpienia dzieje się tak dlatego, że spotkał się on z krytyką; uznano go za czystą formalność nie przynoszącą większych efektów. Jasne, że pomylono rachunek sumienia z formułą: „Jakie grzechy popełniłem?”. Można więc zrozumieć, że w pewnym momencie – zwłaszcza kiedy praktykowano go codziennie, jak proponuje to duchowa mądrość Kościoła, doprowadził do znużenia. Dni są bowiem do siebie podobne, nowe grzechy się nie pojawiają, rachunek sumienia przestaje być ważny i powoli znika z życia osobistego.
Wołanie o powrót do tej praktyki niczego nie da, jeśli nie spróbujemy uchwycić na nowo jej istotnej treści. Artykuł, o którym wspomniałem, proponuje inną terminologię; może nie wszyscy na to się zgodzą, warto jednak poświęcić temu chwilę refleksji. Autor tegoż artykułu sugeruje termin: „obrachunek duchowy". Wtedy pytanie: „Jakie grzechy popełniłem?" zastąpiłoby inne, bardziej przejmujące: „Kim jestem przed Tobą, mój Boże? Jak przeżywam swą sytuację, świadom, że na mnie patrzysz, mój Ojcze?”.
Takie
ujęcie pozwala z łatwością wejść w ten wielki dialog, jakim są Wyznania św. Augustyna, wypełnione
jasną świadomością znajdowania się w obecności Boga. Jest czymś niezwykłym
zobaczenie, jak jego osoba, przeszłość, teraźniejszość, matka, przyjaciele,
wspomnienia, mistrzowie, biskup Ambroży, również nauka, kosmogonia, Pismo
Święte, jak w ogóle wszystko jest obecne w przenikniętej uwielbieniem
świadomości Augustyna znajdującego się w obecności Boga.
Przyglądając
się temu z bliska, odkrywamy trzy istotne momenty, które mogą odegrać rolę
kluczy w interpretowaniu trzech poziomów Wyznań.
1. Pierwsze
miejsce zajmuje confessio laudis.
Wyznania są przede wszystkim wyrazem chwalby i widać to w cytowanym
fragmencie: „Niechaj ma dusza, sławiąc Cię, okaże tym swoją miłość. Niechaj
sławi Ciebie, dając świadectwo o czynach Twego
miłosierdzia”.
W
„obrachunku duchowym” głos zabiera mądrość serca: „Chwalę Cię i wysławiam, Boże
mój, ponieważ mnie pokochałeś, przebaczyłeś i strzegłeś aż do tej chwili; Ty
jeden jesteś wielki, miłosierny, święty, potężny; Ty rządzisz światem z mocą i
mądrością, to Ty objawiasz się na ziemi we wszystkim, w Kościele i poza nim, w
ludziach, których znasz i w narodach, które Cię nie znają". Na tym polega confessio laudis. Ukazuje ono nasze
życie w świetle Bożej miłości i Bożego miłosierdzia. Liczne karty
św. Augustyna, mówiące o wydarzeniach z jego życia, wychwalają
Boga.
2. Uświadomienie
sobie siebie pod okiem Boga prowadzi do confessio vitae, gdyż nasze marne życie,
niestety, nie daje odpowiedzi na pełnię darów Bożej
miłości.
Bóg
nas zna, wie o nas wszystko, lecz wyznanie Mu tego to także forma wysławiania
Jego dobroci. Confessio vitae nie
polega na gorzkiej skrusze, na zasmucaniu się samym sobą; chodzi nie o
obwinianie siebie, lecz o powiedzenie: „Panie, strzegłeś mnie aż dotąd w swej
miłości, a ja nie umiałem dać Ci odpowiedzi, jestem niezdolny żyć na miarę mego
wielkiego powołania”.
Wtedy
mogę wyznać to, co mi ciąży, czego nie chciałbym widzieć u siebie, co się we
mnie kłóci i odbiega od tego, jakim pragnę być przed Bogiem i
ludźmi.
Wypowiadam
to wszystko językiem chwalby i cichej ufności, nawet jeśli doznaję prawdziwego
żalu. Żalu, który jest aktem miłości, ponieważ zdaję sobie sprawę, jaka przepaść
dzieli mnie od Boga, i cierpię z powodu mego odwrócenia
się.
Jeśli
sakrament pokuty i rachunek sumienia są dziś dużo rzadziej praktykowane, to
prawdopodobnie jedną z przyczyn jest fakt, że przeżywamy je nie jako źródła
pokoju i żalu, lecz jako źródła goryczy i niezadowolenia z siebie, jako
zrezygnowane czy sceptyczne samooskarżanie się.
Nie
chodzi tu o bronienie się przed prawdziwą skruchą, która bywa zbawienna i
kształtuje życie, lecz o pomylenie jej z psychologicznym czy moralnym
przeżywaniem poczucia winy.
Formacja,
wychowanie do autentycznej skruchy wymaga długiej pracy, prawdziwego poznania
krzyża Jezusa domaga się, tak jak to było w życiu św. Karola Boromeusza,
medytacji w obliczu Ukrzyżowanego, odczytania, co Bóg zrobił dla mnie, w całej
pełni i bez żadnych zastrzeżeń. Dopiero wtedy możliwe jest rozpoznanie i
wyznanie w pokoju naszego oddalenia się, nieskończenie większego niż zdolni
jesteśmy to sobie wyobrazić.
Jeśli
odniesiemy się do Dekalogu, odkryjemy braki i błędy, a myśl, że u innych są one
większe, pocieszy nas. Gdy jednak spojrzymy na siebie w blasku miłości, jaką Bóg
darzy każdego z nas, także mnie samego, wówczas zobaczymy bezmiar tych braków i
poczujemy się wezwani do wejścia w dialog z naszym Panem, w dialog naznaczony
pokojem i ufnością.
3. Ten
drugi poziom przechodzi w trzeci: confessio fidei – wiara w Jezusa
Zbawiciela, wiara ewangeliczna w Jezusa, który wybawia człowieka od grzechu. Tę
wiarę świetnie określa Papież, kiedy w encyklice Dominum et
vivificantem mówi o krwi, która
oczyszcza sumienie, i o Duchu Świętym, który (przez swoje siedem darów) daje
poznać zło i skierowuje ku dobru, zbawia człowieka.
Człowiek
mówi wtedy: „Panie, wierzę w Twoją wszechmoc, która niweczy moją słabość; wierzę
w skuteczność Twoich darów, które przywracają mi życie, gdy jestem bezsilny,
ukazują mój brak prawdy wewnętrznej, rzucają światło na moje niepewne kroki;
wierzę, że jesteś zbawieniem mego życia, że umarłeś na krzyżu, by zniweczyć moje
grzechy”.
Kerygma,
nauczanie, staje się rzeczywistością. „Panie, umarłeś na krzyżu za te grzechy,
które są moje, od których mnie wyzwalasz, przebaczając i darząc na nowo
życiem”.
Z
tego krótkiego opisu poszerzonego rachunku sumienia wynikają trzy
spostrzeżenia:
–
Ułatwia on rozeznanie duchów, czyli zdanie sobie sprawy z natchnień Ducha
Świętego w życiu na co dzień.
–
Obrachunek duchowy nie może pozostać w izolacji. Winien integrować całe życie
modlitwy, której jest szczególnym przejawem. Wymaga ustalenia określonego czasu
na modlitwę medytacyjną i kontemplacyjną, dzięki której uświadamiamy sobie dary,
z jakimi Bóg do nas przychodzi.
Rachunek
sumienia jest więc krótką chwilą zatrzymania w ciągu dnia; pozwala ona zdać
sobie lepiej sprawę z tego, czym żyjemy, a przez to buduje tkankę, od której
zależy modlitwa nieustanna, do jakiej wzywa Nowy Testament, zwłaszcza św. Paweł.
Bowiem modlić się nieustannie nie znaczy wypełnić każdą chwilę modlitwą, lecz
raczej zabezpieczyć kilka momentów, które pozwolą na zarzucenie swoistej sieci
czy wysnucie czerwonej nitki, łączącej w jedno wszystkie godziny
życia.
–
Każdy winien szukać tego, co najbardziej mu odpowiada i pomaga w skupieniu się i
praktykowaniu obrachunku duchowego – by móc żyć tymi chwilami mądrości serca,
tak koniecznymi dla naszej egzystencji. I to tym bardziej, jeśli nasze dni
wypełnione są po brzegi zajęciami i sprawami. Ważne wiedzieć, jak się do tego
zabrać. Na przykład wielką pomocą może okazać się robienie tego rachunku
pisemnie: dlaczego to, co się stało, skrępowało mnie wewnętrznie, pozostawiło
jakieś zniechęcenie? Powinienem raczej dziękować Bogu, gdyż pozwolił mi
zrozumieć, że nie modliłem się jak należy; podziękować też za dary, które dla
mnie przygotował; i podobnie dalej. Zaczynamy pisać, rodzi się spontaniczny
dialog, a my odnajdujemy naszą własną prawdę.
Nie
ma potrzeby podkreślać, że pozbawieni owych chwil, w jakich stajemy przed
obliczem Boga, przypominamy solidną powierzchnię, która, gdy lunie gwałtowny
deszcz, zaczyna pękać i wreszcie się rozpada.
Za: Życie duchowe, LATO 31/2002,
111-114.